III Zjazd – książka

 

 

image description
  trzecie z rzędu wydawnictwo związane z I LO
image description
image description

(fragment rozdziału książki V Zjazdu)

27. kwietnia 1985 r. miał miejsce III Zjazd Absolwentów naszej szkoły. Samorząd szkolny opublikował z tej okazji okolicznościowe „Wydawnictwo Samorządu Szkolnego z Okazji III Zjazdu Absolwentów”. W tamtych latach, bez współczesnej „obudowy technicznej” było to dzieło napisane przy użyciu maszyny do pisania oraz kopiowane za pomocą powielacza białkowego (młodsi absolwenci – spytajcie starszych, co to takiego!).

Wydaje się, że nakład był raczej skromny, a warto przypomnieć, jak w tamtym czasie oceniali szkołę jej uczniowie i jak wspominali absolwenci. Z tej właśnie przyczyny postanowiłem zamieścić tu przedruk ówczesnego wydawnictwa, zachowując jego oryginalną pisownię.

Ryszard Więcek

Broszura III Zjazdu Absolwentów

Historia szkoły

W wyniku zwycięskich, walk toczonych przez Armię Radziecką, 18 marca 1945 r. wyzwolone zostało Koźle. W kwietniu tego roku przybył do miasta dr Wojciech Czerwiński, przewidziany na dyrektora gimnazjum i liceum w Koźlu. Budynek szkolny nie był bardzo zniszczony, natomiast sala gimnastyczna i budynek internatu wymagały gruntownego remontu. Zniszczeniu uległy także pomoce naukowe. Mimo to 15 czerwca 1945 r. rozpoczęła się nauka. Szkoła nosiła wówczas nazwę Państwowe Gimnazjum i Liceum Koedukacyjne w Koźlu. W roku 1948/49 dotychczasowe gimnazjum i liceum prze­kształcone zostają w jedenastoletnią szkołą ogólnokształcącą. Pełna jej nazwa brzmiała: Szkoła Podstawowa i Liceum Ogólnokształcące w Koźlu. W roku 1959 do nazwy dołączono imię Henryka Sienkiewicza, a w 1966 r. w myśl realizowanej ustawy Sejmu PRL, szkoła podstawowa odłączyła się od liceum, przyjmując nazwę Szkoła Podstawowa nr 4. Od chwili utworzenia wspólnej administracji dla Kędzierzyna i Koźla pełna nazwa liceum brzmi: Liceum Ogólnokształcące im. Henryka Sienkiewicza w Kędzierzynie Koźlu, a od roku szkolnego 1978/79 szkoła wchodzi w skład Zespołu Szkół Ogólnokształcących im. Henryka Sienkiewicza w Kędzierzynie – Koźlu. 1 lutego 1985r. Zespół Szkół został rozwiązany, a szkoła przyjęła nazwą I Liceum Ogólnokształcące im. H. Sienkiewicza w Kędzierzynie-Koźlu.

Od września 1969 roku dyrektorem szkoły jest dr Ryszard Pacułt.

opr. Beata Niemiec

 

Samorząd Szkolny Liceum Ogólnokształcącego im. H. Sienkiewicza

 

Samorząd Szkolny jest organizację cieszące się już od dawna dużym uznaniem wśród młodzieży. Obejmuje on wszystkich uczniów pobierających naukę w szkole. Pierwsze organizacyjne zebranie samorządu odbyło się 26.01.1946 r. Wybrano wtedy zarząd oraz omówiono plan i zakres działalności organizacji. Postanowiono, że będzie on spełniał rolę koordynatora pracy wszystkich organizacji uczniowskich rozstrzygać spory zaistniałe wśród uczniów, organizować dyżury uczniów w klasach i na korytarzach, podejmować czyny społeczne, przygotowywać uroczystości szkolne oraz redagować gazetkę szkolną. Tak określone zadania były konsekwentnie zrealizowane, a następnie działalność rozszerzano o nowe zadania, między innymi od 1970 r. dyżurami samorządu objęto szatnię. W celu informowania młodzieży o pracy organizacji, już od roku 1946 redagowana była ścienna gazetka. Początkowo nosiła ona nazwę „Szlakiem Białego Orła”, w 1959 r. nazwę zmieniono na „Millenium”, a od 1967 r. do dnia dzisiejszego nosi nazwę „Rzeczpospolita Szkolna”.

Celem skuteczniejszego realizowania zadań, w ramach samorządu utworzono sekcje. Każda sekcja wykonywała określone zadania. Liczba i zakres działalności tych sekcji był w ciągu tych 40 lat różny, zawsze jednak istniały sekcje: imprezowa, redakcyjna, porządkowa. Ogółem prac samorządu kierował zarząd wybierany przez całą młodzież szkolną w wyborach. Zarząd składał się z przewodniczącego, zastępcy skarbnika, oraz przewodniczących poszczególnych sekcji. Funkcja przewodniczącego była przez młodzież szkolną bardzo szanowana. W latach 1945 – 1985 funkcję tę pełnili m. in. Artur Tkocz, Janina Woźniak, Teresa Lewandowska, Izabela Hyla, Konrad Mrozik, Anna Pająk, Krystyna Krzystkiewicz, Roman Kojzar, Wacław Pułka, Krzysztof Staszewski, Justyna Lubieniecka; Rudolf Kocula, Krystyna Syska, Alina Argasińska, Krystyna Rarus, Aleksandra Wołoszczuk, Beata Marczak, Beata Patan i Jarosław Klon.

 

Co pewien okres czasu zarząd organizował zebrania, na których oceniano pracę samorządu i określano nowe zadania. W zebraniach tych oprócz zarządu uczestniczą obecnie również przewodniczący poszczególnych klas. Samorząd brał również udział w posiedzeniach Rady Pedagogicznej.

Pod koniec lat sześćdziesiątych część zadań w organizowaniu życia kulturalnego przejęły inne organizacje. Nadal jednak najważniejszym kulturalnym wydarzeniom patronował samorząd.

W latach siedemdziesiątych, samorząd objął w szkole funkcję gospodarczą szkoły, którą pełni do dnia dzisiejszego* Od tego czasu prowadzi ogólny nadzór nad organizację pracy klas. a także oceniał okres gospodarowania danej klasy. Ta forma rywalizacji wyzwoliła wśród młodzieży wiele ciekawych inicjatyw.

Od roku 1975 z inicjatywy Samorządu powołano również przedstawicieli uczniowskich, których zadaniem było reprezentowanie interesów uczniowskich, zgodnie z Kodeksem Ucznia. Funkcje reprezentantów uczniowskich pełnili Olaf Pośpiech, Andrzej Dąbrowski, Tadeusz Kwaśnicki, Grażyna Kaczkowska, Justyna Lubieniecka, Małgorzata Pełka, Rudolf Kocula, Krystyna Syska, Barbara Fabiańska, Alina Argasińska, Irena Widera, Alina Niedźwiedź, Barbara Jurek, Beata Szymczyk, Barbara Diduszko, Barbara Pabiarz, Piotr Meissner, Aleksandra Wołoszczuk, Mariola Hnatów, Agata Pawliczęk, Wioletta Wojciechowska i Aleksandra Sozańska.

Uczniowie ci, uczestnicząc w niektórych posiedzeniach rady pedagogicznej mogli przekazywać nauczycielom uwagi młodzieży dotyczące proponowanych ocen z zachowania. Mogli również wypowiadać się na inne nurtujące kwestie.

Dobra praca samorządu, nie byłaby możliwa bez pomocy rady pedagogicznej, która opiekowała się tą organizacją.

Opiekunami byli nauczyciele doświadczeni, rozumiejący potrzeby młodzieży

Pierwszym opiekunem był prof. Józef Balwirczak – nauczyciel bardzo ceniony przez młodzież. Następnie opiekę nad samorządem sprawowała prof. Józefa Cichy. W latach 1963 – 1967 opiekunem Samorządu była prof. Jadwiga Stefanowicz. W roku 1967 opieka przeszła w ręce prof. Haliny Jankiewicz.

Dzięki inicjatywie i oddaniu opiekunki, samorząd zawdzięcza wysoką pozycję w szkole. Przez cztery kolejne lata 1972 – 1976 pracę z samorządem podjęła prof. Janina Otrębowicz. Były to lata, kiedy w szkole samorząd wprowadził wiele nowych rozwiązań, wprowadzono między innymi obowiązek prac społecznie użytecznych oraz wprowadzono Kodeks Ucznia. Od 1976 r. opiekę nad samorządem sprawowała prof. Jarosława Rogula. W 1980 r. ponownie opiekunką samorządu została prof. Janina Otrębowicz.

Literatura:

1 Pacułt Ryszard – „35 lat Liceum im. H Sienkiewicza w Kędzierzynie-Koźlu.” 1980 r

2 Kronika szkoły

opr. Grażyna Nowak

 

Zjazdy Absolwentów Liceum Ogólnokształcącego

Henryka Sienkiewicza w Kędzierzynie-Koźlu

 

Tegoroczny zjazd absolwentów jest trzecią tego rodzaju imprezą w dziejach naszej szkoły. Dwa poprzednie odbyły się w latach 1970 i 1980. Cieszy, jak mniemam, absolwentów, a także uczących się obecnie w naszej szkole to, że wzrasta częstotliwość zjazdów.

Pierwszy zjazd, który odbył się w dniach 19-20.VI.1970 r był na pewno momentem ważnym w dziejach szkoły. Wtedy to 25 roczników naszych absolwentów miało możliwość oficjalnego (co wcale nie znaczy, że sztywnego i pozbawionego serdeczności) spotkania się ze sobą w murach, w których spędzili po cztery najlepsze lata swego życia. Zjazd zgromadził 176 absolwentów (na 783, którzy do tego roku ukończyli szkołę) i 46 nauczycieli pracujących w liceum w latach 1945 – 1970. Wśród obecnych na zjeździe było wielu znanych ludzi np; mąż absolwentki, znany aktor – Mariusz Dmochowski, odtwórca m.in. roli Jana III Sobieskiego. Przewodniczącym komitetu organizacyjnego był Waldemar Krawczyk (absolwent 1950 roku).

W czasie trwania zjazdu odbyło się wiele serdecznych spotkań absolwentów ze sobą i ze swymi nauczycielami oraz ciekawych imprez.

Uroczyście przekazano też młodzieży obecną salę gimnastyczną.

Z okazji zjazdu zagospodarowano plac wokół szkoły i dokonano remontu elewacji budynku. Zjazd zakończony został uroczystym balem. Spotkania i rozmowy, a także sam zjazd zainspirowały Dyrekcję Szkoły i Radę Pedagogiczną do utworzenia Sali Tradycji.

Otwarto ją 30.04.1971 roku. Ustalono, że następny zjazd winien się odbyć za lat 10 co też się stało i szkoła nasza powtórnie gościła swych wychowanków. Tym razem na 1758 absolwentów przyjechało 214 osób.

Przewodniczącym komitetu organizacyjnego był tym razem ówcześnie i dzisiaj sprawujący funkcję wiceprezydenta miasta Franciszek Siwiec (absolwent z 1964 roku). Głównym akcentem oprócz tradycyjnych już spotkań i wystąpień, było nadanie ulicy znajdującej się niedaleko szkoły imienia Józefa Balwiraczaka – pedagoga i twórcy, który uczył w liceum w latach 1945 – 1958. Te dwa zjazdy wybitnie pogłębiły więzi istniejące między absolwentami, a szkołą, co zaowocowało także wieloma spotkaniami poszczególnych klas, czy roczników, jakie odbyły się nie tylko na terenie naszego miasta – w imprezach tych uczestniczyły głównie starsze roczniki.

Chęć uczestnictwa w trzecim zjeździe absolwentów, który odbędzie się w dniu 37.04.br. wyraziło 550 na 2254 absolwentów szkoły. Przewodniczącym komitetu organizacyjnego jest Roman Kojzar (absolwent z 1973 r.)

Mamy wszyscy nadzieję, że tegoroczny zjazd umocni i rozwinie piękną tradycję spotkań ludzi, których kiedyś łączyło tak wiele.

Literatura:

1 Pacułt Ryszard – „35 lat Liceum im. H Sienkiewicza w Kędzierzynie-Koźlu.” 1980 r

2 Kronika szkoły

 

opr. Grzegorz Pacułt

 

Szkoła w oczach absolwentów

Pragnęliśmy się dowiedzieć, jak dawniej wyglądało życie w naszej, i w związku a tym przeprowadziliśmy wywiady ż trzema absolwentami: PP Viceprezydentem Urzędu Miasta Franciszkiem Siwcem, chirurgiem Szpitala Miejskiego – dr, Andrzejem Mazurem oraz. z inżynierem Stoczni Kozielskiej Romanem Kojzarem. Ukończyli oni szkołę średnią w latach 1964, 1971, 1973.

Oto obraz szkoły w ich oczach:

Jaka była dawniej dyscyplina w szkole?

Pan. F. Siwiec –

Dzisiaj jest „Kodeks Ucznia”, który normuje wszystkie sprawy. Za naszych czasów czegoś takiego nie było, niemniej dyscypliną nasza szkoła mogła się poszczycić. Jeśli chodzi o ubiór, nie do pomyślenia dla nas, starych weteranów, jest dzisiejszy ubiór, który się widuje w liceum. Za czasów dyrektury p. A. Cieciury był wymagany ubiór pod regulamin. Były to granatowe garnitury dla panów, obowiązkowo tarcza na lewym ramieniu z napisem 13. Koleżanki natomiast nosiły granatowe spódnice, białe bluzki. To był strój wyjściowy, co nie oznacza, że na codzień w podobnym stroju nie trzeba było chodzić. Uzupełnieniem tego stroju były czapki z żółtymi otokami dla chłopców, dla dziewcząt granatowe berety. A dyscyplina? Nie daj Boże, żeby ktoś przyszedł bez tarczy na ramieniu na lekcję lub miał tarczę przytwierdzoną jedynie na zatrzaskach! Wtedy można było być pewnym, że jest się pytanym z kilku przedmiotów w jednym dniu.

Pan A. Mazur—

Dyscypliny dawniej była na pewno ostrzejsza. Umundurowanie było wartościową rzeczą, ponieważ jednoczyło młodzież w grupę z jakąś tożsamością. Nie było mowy o tym, by chodzić do kawiarni po południu i wieczorem. Ja jeszcze pamiętam okres, gdy chodziły tzw. trójki. Nie wiem, czy teraz coś takiego ma miejsce, że po mieście chodzą rodzice wraz z nauczycielami i sprawdzają bary kawowe, kawiarnie, czy młodzież nie przesiaduje tam. Uważam, że szkoła średnia musi wdrażać jakąś dyscyplinę. Nie chciałbym być staroświecki czy też niemiły dla obecnych uczniów, ale umundurowani jest czymś jednoczącym, wyróżniającym z zewnątrz. Chciałbym zobaczyć szkołę umundurowaną tak, jak wtedy była.

Pan R. Kojzar –

Stroje były bardzo różne od tych, które nosicie. Obowiązywał strój granatowy tzn. dziewczęta miały granatowe fartuszki z białymi kołnierzykami. Natomiast chłopcy zobowiązani byli nosić granatowe garnitury. Obowiązkowo i bezwzględnie egzekwowane były tarcze umieszczone w przepisowym miejscu na rękawie. Sprawdzono, czy te tarcze są przyszyte na trwałe. Ponadto w wyposażeniu ucznia musiały się znajdować białe rękawiczki, które były używane w czasie większych uroczystości. Muszę wam powiedzieć, że szkoła prezentowała się bardzo dobrze. Chociaż wtedy nas trochę drażniło to, że musimy się ubierać tak przepisowo, to jednak z perspektywy lat uważam, że była w tym celowość. Szkoła prezentowała się dobrze nawet na tle umundurowanej szkoły, jaką było Technikum Żeglugi Śródlądowej. Rozumiem dzisiaj konsekwencję naszych nauczycieli w zakresie stroju.

Czy przy tak surowej dyscyplinie również wymagania w zakresie nauki były bardzo duże?

Pan F. Siwiec –

Wymagania były duże. Jest to wspólny mianownik dla naszych profesorów, którzy przed nami stawiali wysoko poprzeczkę. Wtedy człowiek utyskiwał, narzekał, może nawet gdzieś w gronie kolegów padały nieparlamentarne słówka pod adresem profesorów. Ale to było kiedyś. Z perspektywy czasu czuję wielką wdzięczność dla naszych miłych profesorów.

Pan A. Mazur –

Przykładem, jak duże były wymagania, może być fakt, że w ciągu pierwszego roku studiów nie musiałem się uczyć ani biologii, ani chemii, a nawet biochemii w I semestrze drugiego roku, ponieważ wszystko to, nawet dokładniej, niż na studiach, miałem przerobione na zajęciach fakultatywnych u prof. Kałuży. To ułatwiło mi pierwsze lata studiów.

Jak wyglądała praca, w samorządzie szkolnym i w innych organizacjach? Jakie było zaangażowanie uczniów w życie szkoły?

Pan R. Kojzar –

Działalność samorządu była wówczas szeroko rozumiana. Samorząd organizował młodzież we wszystkich takich przedsięwzięciach, które wymagały uczestnictwa wielu bądź wszystkich klas. Pod egidą samorządu odbywamy się różne konkursy m. in. na najbardziej zadbany gabinet. Wyniki tego konkursu były podsumowywane okresowo i wywieszane na gazetce. Systematycznie również były podawane informacje o wynikach klas i najlepszych uczniów w nauce. Samorząd organizował także różne akcje, np. wówczas budowano dla szkoły salę gimnastyczną i młodzież włożyła dużo pracy przy budowie tej sali. Sala, z której korzystacie do dziś, została zbudowana m. in. dzięki zaangażowaniu uczniów. Życie kulturalne szkoły organizowane było również przez samorząd. W podziemiach szkoły, w piwnicach, stworzyliśmy klub „Pod Magnoliami”. Chyba dzisiaj nie istnieje on w takiej formie, w jakiej wówczas powstał. Pamiętam doskonale otwarcie tego klubu.

Równocześnie z samorządem działał wtedy ZMS. Nie przeszkadzaliśmy sobie, przeciwnie, staraliśmy się wzajemnie pomóc.

Pan A. Mazur –

Prowadziliśmy wówczas niby filareckie życie. Założyliśmy klub literacki przy świecach. Recytowaliśmy wiersze Mickiewicza, szczególnie te wczesne.

Było nas 13 pasjonatów i dlatego klub przyjął nazwę „Trzynaście białych kruków”. Były to bardzo romantyczne czasy. Może dlatego tak uczuciowo związałem się z panią prof. J. Otrębowicz, opiekunką tego klubu.

Czy młodzież trzeba było nakłaniać do pracy?

Pan Kojzar –

Nie! To, co robiliśmy, zawdzięczam młodzieńczemu zapałowi, chęci stworzenia sobie innych warunków. Np. jeśli chodzi o klub „Pod magnoliami” pamiętam, wielkim naszym pragnieniem było posiadanie takiego klubu. Szkoła sąsiednia, (Technikum Żeglugi, miała taki klub, ale nie był on zasługą uczniów, został im ofiarowany. My zazdrościliśmy tamtym kolegom, a ponieważ nasza szkoła była dużo biedniejsza, nie miała środków na budowę takiego klubu, postanowiliśmy go stworzyć własnymi siłami przy poparciu profesorów, którzy zorganizowali nam pomoc jednostki wojskowej. Dzięki temu przeżyliśmy wiele wspaniałych chwil właśnie w tym klubie.

Jak wyglądało grzeszne życie w szkole?

Pan Siwiec –

Wstyd się dzisiaj przyznać do tego wszystkiego, co się robiło za plecami naszych belfrów. Pamiętam do dzisiejszego dnia dobrze nasze wspólne palenie papierosów. Zbieraliśmy się, kilku wtajemniczonych, i jeden papieros krążył w kółko. Zdarzało się, że profesorowie wpadali do ubikacji i trzeba było bardzo uważać, aby nie dać się przyłapać. Gdy palenie w ubikacjach stawało się coraz trudniejsze z powodu częstych rewizji profesorów, przenosiliśmy się do budynku obok, czyli do tego, w którym obecnie przyszło mi urzędować. Kto by pomyślał, że w tych korytarzach, w których kiedyś potajemnie, odrywając tarcze, paliliśmy papierosy, będę mógł w przyszłości jawnie, bez obawy palić. Tarcze, które się w takich warunkach odrywało, przymocowywaliśmy potem różnymi sposobami na trwałe, m.in. klejem.

Pan A. Mazur –

Jeśli chodzi o palenie papierosów, ja nie paliłem. Zacząłem dopiero na II roku studiów. Natomiast inni palili. Chłopcy i dziewczęta. Robiło się to na dole, w ubikacjach. Częste były akcje pacyfikacyjne palaczy, nauczyciel dyżurny wpadał do toalety i zawsze kogoś tam złapał.

Pan Kojzar—

Oczywiście, były różne wybryki, psikusy. Szkoła nie byłaby szkołą, gdyby takie rzeczy się nie działy. Jeśli chodzi o psikusy robione profesorom, przypominam sobie jeden zrobiony przez młodszych kolegów. W czasie jednej z lekcji koledzy sprzątający gabinet biologiczny, wzięli z niego szkielet człowieka, zanieśli do auli i spuścili na linach do okna gabinetu, w którym, jedna z  profesorek prowadziła lekcję. Bardzo się przestraszyła. W całej tej historii było dużo śmiechu, a nieszczęsnym biologom udało się chyba wyjść z opresji obronną ręką.

Inne z takich zdarzeń miało miejsce w gabinecie PO, gdzie stał manekin ubrany w strój P1 i maskę przeciwgazową. Na przerwie przebrano jednego z kolegów w ten płaszcz i maskę i w czasie lekcji stał on jako manekin klepiąc od czasu do czasu profesora po ramieniu. Ten ze zdziwieniem oglądał się za siebie, aż wreszcie zorientował się o co chodzi. Było z tego dużo śmiechu, a scena ta została uwieczniona na taśmie filmowej.

Co dała Panu ta szkoła? Czy chciałby Pan coś w niej zmienić?

Pan A. Mazur –

Nic nie chciałbym zmienić, bo z perspektywy lat nie pamiętam przykrych momentów, które na pewno były. Natomiast chciałbym kiedyś wrócić do tych lat, w grono tych kolegów, w którym byłem kiedyś, w grono tych nauczycieli, którzy wtedy pracowali. Chciałbym widzieć szkołę umundurowaną tak, jak była kiedyś.

Pan Kojzar –

Cieszę się, że chodziłem do liceum ogólnokształcącego, ponieważ potem, gdy wybrałem się na studia i miałem wielu kolegów z techników, gdzie są bardzo zubożone przedmioty humanistyczne, widziałem różnicę między nami. Wydaje mi się, że człowiek bez wiedzy humanistycznej, z której może bezpośrednio potem nie korzysta, ale w jakiś sposób z niej czerpie, nie jest człowiekiem kompletnym. Człowiek potrzebuje tej wiedzy i powinien być wyposażony w nią, przynajmniej w zakresie szkoły średniej. Myślę, że ona pozostawia ślad i każe potem dokształcać się samemu w tych dziedzinach, z którymi potem zawodowo nigdy się nie styka. To jest pierwsza ogromna wartość, jaką dała mi ta szkoła, ten ładunek wiedzy humanistycznej, który we mnie pozostał, mimo że wykonuję zawód techniczny. Jestem obecnie z wykształcenia inżynierem, technokratą i bardzo się cieszę ze wzglądu na zasób wiadomości z dziedzin humanistycznych, że wybrałem taki typ szkoły średniej.

Jakich rad mógłby Pan. nam udzielić?

Pan Siwiec –

Nie znosiłem panicznie gramatyki! Tutaj ostrzeżenie w waszym kierunku. Czkawką się odbija niedoróbka z zakresu gramatyki. Kiedy człowiek zaczyna uczyć się języków obcych, brak znajomości z zakresu gramatyki języka ojczystego robi swoje.

Pan Mazur –

Co mógłbym poradzić? Najważniejsze jest to, aby nie spieszyć się nigdzie z niczym, czekać, wykonywać swoje obowiązki uczniowskie i przy okazji robić jak najwięcej rzeczy nie związanych ze szkołą. Interesować się wszystkim, bo w liceum jest i czas na to, aby realizować program szkoły od początku do końca, bo to się później w życiu przydaje. Braki, które zostają ze szkoły średniej, ciągną się już przez całe życie. Z niczym się nie spieszyć w sensie jakichś doświadczeń alkoholowych, papierosowych czy innych. Czekać. Jeśli się ktoś spieszy, później dużo traci.

Pan Kojzar –

Ktoś kiedyś słusznie powiedział, że uczeń szkoły ogólnokształcącej powinien być człowiekiem, który wolno kroczy przez życie rozglądając się szeroko wokół siebie, a nie powinien biec do przodu zapatrzony w jedną stronę. To jest właśnie prawda, która powinna przyświecać wam wszystkim uczącym się w tej szkole. Powinniście skorzystać z możliwości nabycia wiedzy wszechstronnej, bo w późniejszym życiu rzadko takie możliwości będziecie mieli. O to są bogatsi ci, którzy kończyli licea ogólnokształcące w stosunku do tych, którzy kończyli średnie szkoły techniczne.

opr. Janina Otrębowicz, Małgorzata lgnac

 

Moje wrażenia w nowej szkole.

Dopiero pierwszy rok chodzę do Liceum Ogólnokształcącego im. Henryka Sienkiewicza w Kędzierzynie-Koźlu, a tak wiele przeżyłam w murach tej szkoły.

Na egzaminy przyszłam pełna optymizmu i zdałam. Przez pierwsze dni nauki czułam się trochę zagubiona. Nie mogłam znaleźć wspólnego języka z koleżankami. Nie umiałam zrozumieć profesorów, którzy bardzo dużo wymagali. Nie zgadzałem się z ocenami uważając, je za niesłuszne. W ogóle te pierwsze dni były trudne i niechętnie je wspominam.

Z czasem nauczyłam się systematycznie pracować. Współżyć z ludźmi o odmiennych charakterach. Teraz w szkole czuję się bardzo dobrze.

Zanim przyszłam do tej szkoły, słyszałam o niej same złe rzeczy. Wszyscy mi ją odradzali. Starsi uczniowie tej szkoły narzekali na profesorów o ogrom materiału do opanowania. Jednak, jak się przekonałam, wcale nie jest tak źle. Profesorowie, jak wszyscy inni ludzie, mają swoje dobre i złe strony. Trzeba po prostu zauważyć te dobre. Co do nauki myślę, że w każdej szkole trzeba się uczyć, szczególnie w liceum.

Szkoła to dla mnie nie tylko nauka, to także rozrywka. W ciągu tego krótkiego czasu uczestniczyłam w wielu imprezach szkolnych. Zarówno poważnych jak i wesołych. I te wspomnienia są dla mnie najmilsze.

Tak więc, w liceum przeżyłam radosne i smutne chwile. Podoba mi się w tej szkole i nie żałuję, że wybrałam tę, a nie inną.

Joanna Nizioł

 

Szkoła w oczach obecnych uczniów

Jaka jest Twoim zdaniem obecnie dyscyplina w szkole?

Krzysztof –

Uważam, że w naszej szkole dyscyplina jest dobra. Nie ma zbytniego represjonowania uczniów za ich postawy, nie ma też zbytniego luzu. Podoba mi się to, że jest wiele indywidualności wybijających się ponad przeciętność zachowania. Charakterystyczną cechą dla osób z naszej szkoły jest to, że każda ma indywidualne podejście do różnych spraw.

Marzena –

Dyscyplina jest potrzebna i wpływa dodatnio na człowieka, ale powinna zabijać stosunków partnerskich pomiędzy profesorami a uczniami. Jeśli chodzi o naszą szkołę, to uważam, że nie jest najgorzej. Dyscyplina jest taka, jak powinna być. Nawet stosunki partnerskie między nauczycielami, a uczniami są odpowiednie. Wychodzą z założenia, że każdy jest człowiekiem, Nie czuję się skrępowana dyscypliną i uważam, że mój kontakt z profesorami jest dobry.

Andrzej –

Dyscyplina – właściwie nie wiadomo, co to jest. To jest coś narzucające się od góry, zewsząd przenikającego życie szkoły. Czy to jest np. sprawdzanie tarcz, zakaz palenia papierosów, w każdym razie znam zadania z których wynika, że w naszej szkole dyscypliny zbyt wyostrzonej nie ma.

Co sądzisz o wprowadzeniu, mundurków na co dzień?

Krzysiek –

Korzystną sprawą jest zerwanie z ubieraniem się na granatowo, co zaciera indywidualne rysy niektórych osób. Jednakowe ubrania powodują szarzyznę, może pozorną, nie jest to jednak identyfikacja ze szkołą, ale „umasowianie” całej sprawy.

Małgorzata –

Uważam, że jednolite mundury wcale nie jednoczyłyby młodzieży. Mam zdanie podobne do Krzyśka. To prawda, że szkoła wyglądałaby ładniej na co dzień, bo w dni uroczyste i tak przychodzimy w gali, ale żeby strój miał wpłynąć na zmianę w pewnym stopniu naszej osobowości, to wydaje mi się niemożliwe. Więc w jakim celu wprowadzać to dodatkowe utrudnienie dla nas?

Marzena –

Jest to kwestia bardzo sporna, Jeśli miałyby to być białe bluzki, to jest to rzecz niemożliwa, bo po trzech dniach noszenia jest to brudne. A ja jestem zwolenniczką piękna. Gdy by miały to być ładne to chciałabym. Podobają mi się np. fartuszki w ZSRR.

Andrzej–

Spotkałem się ze zdaniem, że wprowadzenie mundurków jedności by nie utworzyło, że jest to to samo, co np. noszenie tarcz. Twierdzę, że jest to co innego. Ja np. nosząc tarczę na ramieniu czuję się jak sztubak z. podstawówki, a z mundurkiem, na plecach, czułbym, że coś sobą reprezentuję, że mogę reprezentować tę grupę kolegów, przyjaciół, z którymi się w szkole spotykam. Mundury przecież bardziej krzyczą, niż tarcza.

Co cenisz, w szkole?

Krzysztof—

Cenię to, że mamy własny emblemat i dzięki temu np. na miejskich imprezach wyróżniamy się nie tylko ubiorem, który podkreśla naszą odrębność.

Marzena –

Cenię niektórych pedagogów. Nie wróciłabym drugi raz do szkoły, jedynie do niektórych profesorów. Podobają mi się stosunki partnerskie panujące w szkole między profesorami a uczniami, a także to, że zwraca się na to, co uczeń ma do powiedzenia, i co myśli.

Andrzej –

Co cenię w szkole? Przede wszystkim to, że przychodząc do szkoły mogę spotkać różnych wspaniałych ludzi, z którymi mogę porozmawiać, pośmiać się, że mogę tam. poznawać: nowych ludzi o świeżym sposobie myślenia, którzy nie mają rozwiniętych własnych osobowości, albo którzy mogliby mnie np. zagłuszyć, ale którzy już tyle osiągnęli, że mogę się od nich czegoś nauczyć

Czy szkoła rozwija osobowość ucznia?

Krzysztof –

Walczyłem z poglądem, że szkoła zabija, jest złem koniecznym. Uważałem i uważam, że szkoła daje szerokie możliwości rozwoju osobowości. Z własnego doświadczenia wiem, że organizowanie akademii jest przeżyciem tak niesamowitym, że nie zapomina się tego przez wiele lat. Nigdy nie żałowałem, czasu na pracę na terenie szkoły z innymi, myślę, że jest nawet mało czasu na rzeczy, które się robi z innymi w szkole. Możliwość wspólnej pracy szkoła dawała zawsze, choć stosunek nauczycieli do jej wyników był różny. Często ten nieprzychylny stosunek do ludzi coś robiących powodował naszą niechęć.

Marzena –

Dla mnie najlepszym, sposobem szkolenia umysłu jest nie chodzić do szkoły. Nie mogę powiedzieć, żeby szkoła wewnętrznie mnie rozwinęła. Chodzę, żeby się czegoś nauczyć. Kontakty z rówieśnikami oczywiście są potrzebne i. rozwijają, ale mogę je mieć również poza szkołą. Szkoła nie jest potrzebna dla mnie, ale dla ludzi leniwych, nie mających wewnętrznej potrzeby wiedzy.

Andrzej –

Doszedłem do wniosku, że osobowość ucznia może rozwijać stosunek nauczycieli do niego. Np. jeśli profesor otworzy cię przed uczniem, czy też postara się, aby uczeń się przed nim otworzył, nawiązuje się kontakt między nimi. Wówczas można przelać swoje doświadczenia na tego ucznia, rozszerzyć jego horyzonty myślowe. Można skłonić go do szukania dróg, którymi dotychczas nie chodził, nauczyć go sposobu myślenia. I to wszystko jest bardzo ważne, ale rzadko wykorzystywane.

opr. Janina Otrębowicz, Małgorzata Ignac

 

Rozmyślania na progu dojrzałości

Czy człowiek sam może stworzyć siebie? Na pewno. Do tego, aby samemu tworzyć siebie, trzeba w jakiś sposób dojrzeć. Ogromny wpływ na tworzenie człowieka ma środowisko, świat zewnętrzny, w którym człowiek się obraca. Do pewnego stopnia człowiek nie mający pewnej dojrzałości do samodzielnego tworzenia siebie nie potrafi sam kształtować swojego ja i wówczas steruje nim zewnętrze. Najważniejsza sprawa, to wyzwolić się spod wpływu otoczenia. Gdy człowiek zrozumie, że sam jest kimś nie zależnym, jedynym w sobie, że na to, co jest wewnątrz niego ma wpływ głównie on sam, wówczas jest najprostsza droga do tego, aby sam zaczął pracować nad sobą. Może wybierać takie sytuacje, w których uczestnictwo wzbogaca jego osobowość. Wiem, że środowisko zewnętrzne może mieć korzystny wpływ na kształtowanie się świadomości człowieka.

Znam kilku ludzi, których innego spojrzenia na świat nauczyła miłość. Szczęśliwa, nieszczęśliwa, ale miłość, tzn. branie odpowiedzialności za drugiego człowieka. Właśnie ten drugi człowiek poprzez samo swoje istnienie, poprzez zauważenie go przez tę osobę niedojrzałą wywiera ogromny wpływ na jego świadomość. Słuchałem przed chwilą wspaniałej muzyki, rozmawiałem ze wspaniałym człowiekiem. Właśnie po tych chwilach chcę być lepszy i wiem, że mogę to osiągnąć jedynie poprzez własną pracę. Może nawet robiąc coś nie mam świadomości tworzenia siebie, ale wiem, że jestem o coś bogatszy. Ktoś powiedział kiedyś – „Jest mnie o tyle więcej, o ile więcej przeżyłem, jestem pamięcią!”. Myślę, że nie jest to cel życia, ale sens, istota istnienia. Może wpływ na to mają warunki życia człowieka, ale człowiek młody może łatwiej tworzyć siebie. Ja nazywam to zwapnieniem. Ludzie dorośli rzadko chcą rezygnować z tego, co już osiągnęli. Człowiek młody, który ma świadomość tego, że właściwie nie stanowi sobą nic, chce być czymś więcej, chce coś zawierać. Jak można tworzyć siebie? Zdobywanie wiedzy, umiejętności, to już jest coś, co może stanowić o wartości człowieka, ale to nie wszystko. Ważny jest sposób myślenia, a ten zdobywa się poprzez życiowe doświadczenie, poprzez chwile pełne piękna, szczęścia, ale też bólu i cierpienia. Według, pana Jana Szczepańskiego cierpienie odgrywa główną rolę w tworzeniu człowieka. Na pewno w dużej mierze to jest prawda. Człowiek cierpiący, który doznał jakiejś krzywdy od świata pyta się: „Dlaczego mnie to spotkało?” Człowiek, który cierpienia nie zaznał, nie zadaje sobie takich pytań, uważa, że szczęście, które napotkał, spotkało go z powodu jego własnych umiejętności i zalet, które posiada. Nie stara się ich ulepszać, pozostaje na tym, co już posiada. Człowiek pokrzywdzony stara się naprawić te czynniki, które przywiodły go do nieszczęścia. Oczywiście nie znaczy to, że celowo musimy wpadać w jakieś sytuacje konfliktowe, czy stresowe, tylko że uczestnicząc w takich sytuacjach, rozwijamy się. Podobno miłość nierozerwalnie wiąże się z cierpieniem. Cierpienie w miłości. Na. czym to może polegać? Na tym, że nie zaspokajamy wszystkich potrzeb ukochanej osoby. Na tym, że mamy świadomość, że nie jesteśmy na tyle doskonali, aby zapewnić tej ukochanej osobie szczęście. Czasem cierpimy dlatego, że osoba obdarzona przez nas uczuciem nie stara się ofiarować nam wszystkiego. Chociaż ten rodzaj cierpienia jest może egoistycznym, ale przecież, jeżeli kogoś kochamy, to chcemy, aby ten ktoś nas również kochał. Miłość to dawanie i przyjmowanie. Uważam, że człowiek musi uwolnić się od wpływu ludzi z zewnątrz. Nie można się rozwijać będąc cały czas przy tłoczonym ich. spojrzeniami, myślami, jakimś stosunkiem do nas, gdy wszystko to, co robimy jest kierowane na boczne tory. Będąc w takiej sytuacji dajemy ludziom to, co mamy. Nie ma wtedy możliwości zwiększyć zasobu rzeczy ofiarowywanych ludziom. Tworzyć siebie można albo samemu, albo nie tworzyć wcale.

Andrzej, lat 19

 

Jeden dzień z życia w szkole

 

…Błękitne jezioro, lazurowe niebo, leciutki wietrzyk poruszający z lekka przybrzeżną trzcinę. Ten wietrzyk tak zabawnie pląsa w fałdach mej sukni utkanej z porannej mgły, gdy tańczę w takt jego szuwarowej muzyki po błyszczącej tafli jeziora. Tętent konia przerywa błogi spokój poranka. Widzę jak do brzegu jeziora zbliża się konno młodzieniec przecudnej urody. Zatrzymuje się, zsiada z konia i zdziwiony mym woła – „Hej, Rusałko….”. Hej, Gośka, wstawaj, dwadzieścia po siódmej! Otwieram oczy. Wokół codzienna szara rzeczywistość. Myśl szybka jak błyskawica przelatuje mi przez głowę: pierwszy polski. No nie, wszystko wszystkim, ale na tę lekcję nie mogę się spóźnić! Gdyby tak się stało, nie zniosłabym wzroku profesorki, który w takich momentach przypomina spojrzenie torreadora wodzącego zdobywczym wzrokiem za krążącym po arenie bykiem. Wyskakuję z łóżka. Łazienka (trzeba dokładnie wyszorować zęby, bo dziś wizyta u dentysty), kuchnia, przedpokój, znowu kuchnia, chaotyczna bieganina. Rzut oka na zegarek, za dziesięć ósma! Chwytam płaszcz, teczkę, już jestem na schodach. Buty!

Idąc szybkim krokiem, staram się przypomnieć choć kilka z dwustu łacińskich słówek, których z pewnością będę, dziś pytana. Nagle dostrzegam przed sobą znajomą kurtkę. Maańkaa! Usłyszała. Ludzie patrzą na mnie trochę dziwnie. No, bo jakie wrażenie może sprawiać prawie dorosła dziewczyna, wydzierająca się na całą ulicę.

Wpadamy do szkoły i słyszymy pierwszy dzwonek „Gośka, nie lecimy do szatni, szybko na górę”. Zdążyłyśmy! Polski mija bez większych emocji. A swoją drogą, ciekawe jak czułby się Żeromski, gdyby widział, z jakim trudem i mozołem omawiamy postać biednego doktora Judyma. Następna fiza. No, 45 minut mam z głowy, byłam już pytana. Staram się opowiedzieć Maryśce swój piękny sen. Ale do niej nic nie dociera.

—”Falą mechaniczną nazywamy rozchodzące się w ośrodku…Gośka daj mi spokój, dzisiaj jest dwunasty!”.

Rozumiem ją, profesorka często pyta według dat, a ona ma numer dwunasty Resztę krótkiej przerwy spędzam więc przytulona do kaloryfera, bo na zbytnie ciepło w szkole nie da się narzekać. Przeczucia Mańki sprawdzają się. Stoi teraz przy tablicy i „produkuje się”. Nawet dobrze jej idzie. Dostała 4 i wraca teraz z uradowaną miną do ławki. Profesorka zamyka dziennik, w związku z czym po klasie przebiega szmer ulgi. Przez chwilę znika w kantorku, skąd wyłania się z dwoma kawałkami tekturki ze szparami pośrodku i kawałkiem gumy do kalesonów, jak określiła sama pani profesor.

—”No, chłopcy do mnie, choć raz się do czegoś przydacie!”.

Guma jednym końcem zostaje przywiązana do tablicy, przechodzi przez szparki w obu tekturkach, które trzymają chłopcy, a drugi koniec trzyma Jasiu. Rozpoczyna się doświadczenie mające nam, uczniom przybliżyć zjawisko polaryzacji. Jasiu ma za zadanie energicznie poruszać końcem gumy we wszystkich możliwych kierunkach. Wygląda przy tym arcykomicznie (coś w rodzaju pijanego wiatraka), więc cała klasa pokłada się na ławkach ze śmiechu, łącznie z profesorką. No, ale doświadczenie udaje się i mamy już całkiem wyraziste pojęcie o polaryzacji. Dwa dzwonki na przerwę. Ogólne westchniecie w klasie –Boże, łacina. Mina skazańca, zeszyt w ręce – teraz tylko zrobić nam zdjęcie.

Wchodzi uradowana profesorka – No, to dzisiaj pytamy. Jak na komendę cała klasa zaczyna jęczeć – Profesorko, jutro, nie dzisiaj. Brak efektów. A swoją drogą naprawdę godny podziwu jest ten upór, z jakim staramy się odsunąć od siebie choć na trochę coś, co nas i tak nie minie. Dziennik już otwarty i padają kolejne numery. Wszystko idzie szybko i sprawnie, zgodnie z najnowszym pomysłem profesorki, tak przez nią zachwalanym jako bardzo efektywny, szybki i niezawodny. Jednak mimo tych tak wielu zalet nie budzi on w nas zachwytu, wręcz odwrotnie. Zastanawiam się, czy jakakolwiek forma odpytywania byłaby zdolna wprawić nas w zachwyt. Chyba nie. A co do pomysłu, polega on na tym, że profesorka podaje pięć słówek po łacinie, które pytany musi przetłumaczyć na język polski. Ile słówek się przetłumaczyło, taka .jest ocena. Jest przy tym także trochę śmiechu. Wyobraźcie sobie nasze usta powykrzywiane w najdziwniejsze grymasy, gdy staramy się podpowiedzieć odpowiadającemu. Profesorka wygląda w tych momentach cokolwiek dziwnie, gdy przybiera na swym stołku różniejsze figury chcąc wyłapać podpowiadających. Teraz ja. Ostatni błagalny rzut oka w stronę koleżeństwa i jestem na środku. Pierwsze słówko zaliczone, drugie, trzecie i czwarte też. Infarctus imminens. O jejku, co to było! Zupełny mętlik w głowie ze strachu. Spoglądam w stronę Jolki. Grymas na jej twarzy – zrozumiałam. Zawał zagrażający – odpowiadam z miną triumfującą. To chyba rozpoznanie najbardziej odpowiadające mojemu stanowi ducha w tym momencie. Profesorka nieufnie rozgląda się po klasie, ale zalicza. Pięć. Szczęśliwa wracam na miejsce. Dziękczynne spojrzenie w stronę Jolki. Jak to dobrze, że katedra jest taka wysoka i nie widać zza niej Jolki siedzącej w pierwszej ławce. Zupełnie jakby robił ją ktoś z myślą o nas. Kończy się łacina. Poszło nawet dość dobrze, bo nie było ocen niedostatecznych. Ale jeszcze nie wszystkie emocje dnia dzisiejszego za nami, bo za chwilę geografia. Większość z nosami w książkach krąży po piętrze. Największy spokój okazują ci, którzy pytanie mają już poza sobą. Za, trzy dni klasówka. No, ale teraz kieruję się w stronę gabinetu dentystycznego. Dreszcz emocji, prawie taki, jak przy odpowiedzi, przebiegł po ciele. Po chwili siedzę już w fotelu dentystycznym. Tym razem odbyło się wszystko bez większego bólu. Wychodzę i udaję się na lekcję.

Obecność sprawdzona, ręce profesorki obracają kartki dziennika tam, gdzie znajdują się strony z ocenami, W tym momencie w klasie panuje idealna cisza, a ponad dwadzieścia serc bije przyspieszonym rytmem.

— My będziemy mieli w piątek klasówkę, tak? – pada pytanie profesorki. Klasa przytakuje.

— No, więc dziś nie będę was pytała, uczcie się do klasówki. Ma wszystkich twarzach pojawiają się promienne uśmiechy – jak dobrze! Zapisujemy temat. „Ludność Polski” i profesorka rozpoczyna wykład. Między innymi pada zdanie stwierdzające, że na 100 mężczyzn średnio przypada 105,2 kobiety. Po klasie przebiega szmer, a na .twarzach chłopców pojawia się uśmiech, który zdaje się mówić –Zabiegajcie o nasze względy bo może nas nie starczyć dla was wszystkich. Profesorka zauważa te triumfujące uśmieszki i gasi je stwierdzając:

— Ale są to dane ogólne. Jeśli chodzi o waszą grupę wiekową na 100 chłopców przypada – niestety – 88 dziewcząt. Szybka zmiana sytuacji i już triumfujący uśmiech pojawia się na twarzach dziewcząt.

— No, Jasiu (tu uwaga profesorki do tego, który zdawał się przed chwilą być najbardziej zadowolonym) bądź miły dla koleżanek, jeśli nie chcesz znaleźć się między dwunastoma odrzuconymi.

Kończy się geografia, a wraz z nią większe emocje dzisiejszego dnia. Jeszcze tylko chemia i matematyka, bo z powodu choroby profesorki od wf – u ta lekcja, jako ostatnia, przepada nam. Na chemii profesor tradycyjnie przepytał jedną osobę – tym razem była nią Monika. Potem były doświadczenia, już drugie dzisiejszego dnia. Nasza probówka była niedokładnie umyta, było w niej trochę fenoloftaleiny, która nadała piękny różowy odcień roztworowi, który, zgodnie z wynikami innych ławek, powinien być żółty. Więc znowu okazja do śmiechu.

Teraz matematyka. Stajemy wszyscy pod gabinetem, ale profesorka, z powodu naprawy jakiejś awarii tablic w jej gabinecie, wysyła mnie po klucz do gabinetu polonistycznego. Biegniemy z Maryśką do dyżurki. W swym królestwie nr 2 (królestwem nr 1 jest kotłownia) siedzi pan Macioszek. Podając mi klucz chwyta mnie za palce i czuję, że nie mogę wyrwać ręki z jego dłoni. No tak, cały pan Macioszek. Mruga oczkiem, a ja czuję, że się czerwienię. Błagalny głos – Panie woźny, nam się spieszy. Uścisk zwalnia się, wypadamy z dyżurki i ze śmiechem biegniemy do polonistycznego. Profesorka z matematyki nie wymaga absolutnej ciszy na lekcji, my z Maryśką czasami to wykorzystujemy i rozmawiamy. Nareszcie mam okazję opowiedzieć koleżance sen. Do rozmowy włącza się Piotrek, a ponieważ siedząc przed nami musi się obrócić, zwraca tym uwagę profesorki, która go upomina. A że zdarzają mu się te rozmowy na lekcji (jak i nam) dość często, profesorka komunikuje mu z uśmiechem, że po lekcji zgłosi się po kilka dodatkowych, zadań za gadulstwo. Klasa śmieje się, a Piotrek patrzy na nas z nieukrywaną złością. I ma rację, my też jesteśmy winne, a karę ponosi on sam. Szept Maryśki – Piotruś znieś to z honorem, jesteś mężczyzną.

Koniec matmy. Podnosimy się z wyraźną ulgą z ławek – do domu! W takich momentach przypominamy chyba chłopów kończących odrabiać pańszczyznę. Wychodząc z klasy widzimy jeszcze Piotrka czekającego przy biurku profesorki na swe karne zadania. Schody, szatnia – chwytamy płaszcze, rzut oka na tablicę ze zmianami (nic) i już jesteśmy przed szkołą. Kilka krótkich „cześć” i wracamy z Maryśką do domu. Po drodze nareszcie mam okazję opowiedzieć jej dokładnie swój sen. Przychodzę do domu. Oj, jutro znowu klasówka z francuskiego. Kiedy to się wreszcie skończy?!

Byle do wakacji!

Małgorzata lgnac

 

Zespół redakcyjny: Małgorzata Ignac, Jarosław Klon,

Pod kierunkiem mgr Janiny Otrębowicz

Szata graficzna: Małgorzata Tarapata, Ewa Gajecka, Wioletta Wojciechowska